altTekst: Olga Bartodziej

Już po raz trzeci w rocznicę śmierci błogosławionego Bolesława Strzeleckiego, parafia Najświętszego Serca Jezusowego w Radomiu zorganizowała wycieczkę do Oświęcimia. 

Jako młodziutka nastolatka, dla której na pierwszym miejscu stoi przede wszystkim nauka, a dopiero potem reszta spraw, nie jestem zbytnio wtajemniczona we wszystkie sprawy związane z Kościołem. Dlatego zastanawiałam się, czemu akurat ta parafia, co rok, 2. maja, wyjeżdża wraz ze swoją ,,ekipą” w miejsce, gdzie wydarzyła się tak masowa tragedia. Otóż, Bł. Ksiądz Bolesław Strzelecki, w latach wojennych, był proboszczem w kościele Najświętszego Serca Jezusowego, a został zabity właśnie w Oświęcimiu, w obozie koncentracyjnym Auschwitz. I wszystko jest jasne i przejrzyste. Trzeba przyznać, że to naprawdę cudowna, wzruszająca tradycja, ponieważ nie każdy myśli o tym, aby wybrać się w miejsce, gdzie zmarł męczennik II wojny światowej. Taki szacunek jest naprawdę godny pochwały. 

W tym roku również i ja postanowiłam wybrać się w miejsce, gdzie swoją śmierć poniósł ten wyjątkowy duchowny katolicki. Tak właściwie, namówiła mnie do tego moja babcia, która od zawsze była fanką zwiedzania Polski, a szczególnie miejsc, które mają związek z religią. Na początku byłam niechętna, co do tego pomysłu, ponieważ chciałam spędzić majówkę inaczej. Ale jednak zdałam sobie sprawę, że w Oświęcimiu nigdy nie byłam, a przecież każdy Polak powinien zobaczyć miasto, w którym działy się tak okrutne rzeczy. To symbol wojennego cierpienia, które zostawiło blizny nie tylko na naszej historii, ale również w mentalności zwykłych osób, które wyłącznie usłyszały o losach naszych rodaków oraz ludzi innych narodowości. Odrzuciłam wszystkie swoje plany związane z spędzaniem czasu w Radomiu i postanowiłam wybrać się na tę pielgrzymkę. Czułam, że na pewno nie wyjdzie mi to na złe. 

2 maja, dokładnie o 2.30, wszystkie osoby zapisane na podróż do Oświęcimia, w tym ja, stawiły się przed kościołem Najświętszego Serca Jezusowego. Wszystko zostało pięknie zaplanowane przez Księdza Proboszcza – Romana Adamczyka, który rozpoczął naszą wędrówkę Mszą Świętą. Błogosławieństwo, które spadło na mnie podczas pobytu w kościele, dodało mi wiele otuchy i bezpieczeństwa. Wiedziałam, że nie muszę się bać wyjeżdżać do miejsca oddalonego od mojego rodzinnego miasta o jakieś 4 godziny drogi. Bóg czuwał nad podróżnymi, co bardzo pokrzepiło moje serce oraz umysł. 

Pół godziny później, o 3.00 podjechał po nas autokar. Duży, całkiem wygodny pojazd, który bez żadnego problemu pomieścił całkiem sporą liczbę osób. Wszyscy jak na zawołanie wpakowaliśmy się do środka, spiesząc się, aby zająć dobre miejsce. Cóż, był pośpiech oraz niezła przepychanka. Na twarzy każdego gościł uśmiech. To naprawdę miły widok. Na samym końcu do autokaru wszedł proboszcz Roman Adamczyk oraz ksiądz Jerzy Adamczyk. Bracia objaśnili nam kilka spraw i ruszyliśmy w drogę. Oświęcim czekał na nas z otwartymi ramionami, co wprawiało mnie w ogromne podekscytowanie. 

Około 7.20 dojechaliśmy na miejsce. Powitało nas uśmiechnięte słoneczko, ale co chwila chłodne podmuchy wiatru przyprawiały podróżnych o dreszcze. Mieliśmy być pierwszą grupą, która rozpocznie dzień zwiedzania dwóch obozów koncentracyjnych, Auschwitz I (Oświęcim) i Auschwitz-Birkenau II (Brzezinka). Musieliśmy trochę poczekać na dworze, ponieważ muzeum zaczynało pracę dopiero od 8.00. Wykorzystaliśmy ten czas na spacerowanie po małym parku obok parkingu. Słońce dodawało uroku temu miejscu. Byłam już naprawdę podekscytowana. Na twarzach reszty podróżnych również widziałam zadowolenie, że szczęśliwie dojechaliśmy na miejsce i że niedługo będziemy mogli zaznać kawałka naszej historii. 

O 8.00 otwarto muzeum. Skierowaliśmy się do środka. Za nami były już grupy innych wycieczek, które również czekały na wstęp z zniecierpliwieniem. Odebraliśmy nadajniki i słuchawki, które na większości wywarły ogromne wrażenie, a następnie zaczęliśmy zwiedzanie. Naszym przewodnikiem była bardzo miła kobieta, która miała dużą wiedzę o obozach koncentracyjnych w Oświęcimiu. Wiedziałam, że na jej wykładach na pewno nie będę się nudzić. 

Na początku skierowaliśmy się do Auschwitz I, obozu macierzystego, znanego przede wszystkim z największej pracy przymusowej. Kiedy staliśmy przy bramie prowadzącej do środka, na której widniał wyjątkowo ironiczny napis ,,Praca czyni wolnym” w języku niemieckim, poczułam na plecach dreszcz niepokoju. Niby świeciło Słońce, ale atmosfera zrobiła się naprawdę dziwna. Przynajmniej dla mnie. Wiedziałam, że za chwilę wkroczę w miejsce, gdzie kiedyś byli więźniowie, zagłodzeni, skazani na śmierć Żydzi, Polacy, Węgrzy, Romowie… Moje przygnębienie rosło z minuty na minutę. 

Poszliśmy zwiedzać bloki obozowe. Widziałam tam zdjęcia ludzi zagłodzonych, posiniaczonych, smutnych, z obłędem w oczach. Patrząc na te obrazy, przedstawiające kobiety, mężczyzn, dzieci, starców, którzy spoglądali prosto na mnie, a ich wzrok wyrażał takie cierpienie, jakiego chyba nikt nigdy nie doznał, czułam narastające przerażenie. Wielu moich uczuć, które towarzyszyły mi z każdym krokiem po podłogach, po których kiedyś czołgali się więźniowie, nie da się opisać. To była mieszanka współczucia, przygnębienia, strachu, smutku… Tego nie da się opisać słowami. Co chwila moim oczom ukazywały się nowe rzeczy, autentyczne na dodatek, które wprawiały mnie w niepokój. Prawdziwe włosy, okulary, buty, ubrania, walizki. To wszystko należało kiedyś do tych, co tam zginęli, dusząc się w komorach gazowych, na szubienicach, umierając przez głód, brud, choroby, przemęczenie. To było przerażające. Jak ci nazistowscy szaleńcy mogli być tak okrutni? Jak można zabić 3 tysiące osób jednocześnie, bez żadnej krzty uczuć? Oni kazali stawać tym zagubionym ludziom na apelach, gdzie musieli ślęczeć przez kilkanaście godzin, a potem brać się do roboty. Bili ich, gwałcili, urządzali publiczne chłosty, grozili, dręczyli psychicznie. Te obozy to było piekło na Ziemi. Obraz okrucieństwa ludzkiego. Człowiek człowiekowi potrafił wyrządzić tak okropną krzywdę, że to się nawet w głowie nie mieści. Wychodząc z dwóch pierwszych bloków, byłam oszołomiona. 

Idąc do kolejnych pomieszczeń, w uszach cały czas brzmiał mi głos przewodniczki. Kobieta potrafiła wprowadzić niezły nastrój, to trzeba jej przyznać. Przez te wszystkie widoki, opowieści i emocje miałam nieodparte wrażenie, że zaraz jakiś nazistowski sadysta przyłoży mi głowę do ściany i rozstrzela. Jeszcze nigdy nie miałam takiego natłoku uczuć i myśli w ciągu tak krótkiej chwili. To było okropne. 

Blok 11, zwany również blokiem śmierci, wywarł na mnie ogromne wrażenie. Poszliśmy zobaczyć salę więzienną, w której zmarł słynny Maksymilian Maria Kolbe. Byłam w lekkim szoku, że patrzę na miejsce, w którym umierał męczennik wojenny. Ale najbardziej zaciekawiły mnie kwiaty i świece, które znajdowały się w samym środku pomieszczenia. Przewodniczka wyjaśniła nam, że w tym miejscu modlił się papież Św. Jan Paweł II i Benedykt XVI. Ten fakt bardzo pokrzepił moje zszargane emocjami serce. 

Mieliśmy okazję również zobaczyć autentyczne dokumenty z czasów obozowych, dawki żywieniowe, które dostawali więźniowie, pokoje, w których spali oraz popiół z ich ciał. Udaliśmy się również pod słynną Ścianę Śmierci. Przełknęłam głośniej ślinę, widząc jeszcze ślady po kulach. To tam rozstrzeliwano nieposłusznych więźniów. Znowu poczułam okropny strach. Właściwie, przerażenie i smutek towarzyszył mi przez całą podróż po obozie macierzystym. Szubienice dobijały mnie swoim okrutnym wyglądem. Nawet krótka modlitwa pod Ścianą Śmierci, widok kwiatów i świec oraz świadomość, że tutaj modlili się również papieże Św. Jan Paweł II i Benedykt XVI, nie pomogła mi pozbyć się niepokoju. Dalej byłam przygnębiona. 

Największe wrażenie wywarła na mnie komora gazowa oraz krematorium. Weszliśmy tam, bardzo zaciekawieni tym, co ujrzymy. Podłogi były odnowione, ponieważ, jak wiadomo, lało się po nich mnóstwo krwi, więc na pewno nie mogły pozostać w normalnym stanie. Lecz ściany były autentyczne. Przyglądałam się im uważnie, tak samo, jak reszta moich towarzyszy. Dosłownie zmroziło mi krew w żyłach, kiedy zobaczyłam na nich ślady po paznokciach. Delikatnie odbite dłonie. Jakieś dziwne plamy. Odsunęłam się, próbując więcej nie dotykać tych ścian. Przecież przy nich umierali ci ludzie, kładąc na nich swoje ręce. Krematorium również mnie przeraziło, ale zniosłam je o wiele lepiej, niż komorę gazową. Piece nie były tak przerażające jak ślady po paznokciach. 

Wychodząc z obozu macierzystego, minęliśmy szubienicę, na której został powieszony pierwszy dowódca Auschwitz za wszystkie zbrodnie, które zostały dokonane pod jego okiem. Chociaż śmierć jednego człowieka na pewno nie wynagrodzi stracenia ponad półtora miliona ludzi. Na twarzach moich towarzyszy odnotowywałam różne emocje. Ci, którzy byli na poprzednich wycieczkach w Oświęcimiu, nie byli tak przerażeni jak reszta. Oczywiście, dalej byli smutni, ponieważ widok obozu koncentracyjnego przygnębia za każdym razem, nie ważne, ile razy się go widziało. Lecz byli o wiele bardziej opanowani niż ci, którzy przybyli tu pierwszy raz. Co chwila słyszałam obok siebie szepty staruszków. Ich głosy były przerażone, zmartwione, pełne szoku. Co chwila padały słowa: ,,Matko Boska”, ,,Jezu Chryste”, ,,O Boże Najświętszy”. I tutaj chyba nie można nazwać tego wzywaniem Pana Boga nadaremno. To, co widzieliśmy, przechodziło wszystkie nasze oczekiwania i wprawiało w takie oszołomienie, że mimowolnie wzywaliśmy słowami Stworzyciela. Nie było nad tym żadnej kontroli. 

Do obozu Auschwitz II – Birkenau, oddalonego od obozu macierzystego o jakieś 6 kilometrów, dojechaliśmy koło 10.00. Pierwsze, co ujrzeliśmy, to normalna, stalowa brama, która wraz z całym budynkiem wyglądała jak stacja kolejowa. Co chwila musieliśmy robić duże kroki, aby nie przewrócić się o tory. Właśnie nimi zostawali przewożeni więźniowie do obozu. Mimowolnie przełknęłam ślinę, wyobrażając sobie ciasny pociąg, z którego wysypywali się skazani na śmierć i wyniszczenie ludzie. Kiedy przekroczyliśmy bramę, naszym oczom ukazała się ogromna przestrzeń. Wydawało się, jakby ta powierzchnia nie miała końca. Wzrok obejmował tylko kawałek terenu, przede wszystkim drewniane baraki, linie kolejowe oraz wieże, w których stacjonowali esesmani oraz osoby pracujące w Birkenau na straży oraz w krematoriach. Atmosfera robiła się ciężka. Znowu wkroczyliśmy do miejsca, gdzie ginęli ludzie. Razem z przewodniczką przeszliśmy do budynków, gdzie mieszkali więźniowie. Drewniane, wąskie, brzydkie łóżka, na których sypiali po 6-9 osób. Nieszczelne ściany. Brud. Smród. Ubóstwo. Bieda. Śmierć. Tak można opisać baraki drewniane, w których odpoczywali po katorżniczym dniu pracy zmęczeni niewolnicy. To chyba było dla nich najbezpieczniejsze miejsce na Ziemi. Tutaj byli w swoim towarzystwie, chociaż srogie oko nazistowskich żołnierzy nadal nad nimi czuwało. Oczywiście, nie można było tego nazwać czuwaniem pozytywnym. Oglądając te okropne pomieszczenie, gdzie zimą wisiały sople, a latem było gorąco jak w piekle, coraz bardziej przekonywałam się, jak dobrze nam się żyje. Ludzie przestali doceniać to, co mają. Nie mamy pieniędzy na nowe buty i już myślimy: ,,O Jezu, jaki to los jest okrutny”. A co niby ci więźniowie mieli powiedzieć? Płakać? Płakali. Cierpieć? Cierpieli. Mieli myśli samobójcze? Kto by nie miał na ich miejscu? My żyjemy w luksusach, w porównaniu do nich. A i tak potrafimy jeszcze narzekać, chociaż naszym największym problemem jest pilot leżący po drugiej stronie pokoju. Człowieka nic nigdy nie zadowoli. 

Przewodniczka pożegnała się z nami z uśmiechem pełnym wyrozumiałości. Cała grupa była bardzo zadowolona z jej wykładów, ja również. Każdy był w lekkim oszołomieniu, kierując się w stronę autokaru. Rozmawialiśmy między sobą, wymieniając uwagi i opinie na temat okrucieństwa nazistowskich szaleńców. Niektórzy mieli łzy w oczach, myśląc o tym, jakie cierpienie przeżywali ci ludzie. Gdybym nie należała do osób, które rzadko kiedy pokazują przy obcych swoje uczucia, na pewno również bym się rozpłakała. 

Wyposażona w książkę na temat Oświęcimia pt. ,,Byłem asystentem doktora Mengele”, byłam gotowa na dalszą podróż. Moja głowa dalej była przepełniona najróżniejszymi myślami na temat obozu, lecz próbowałam przestać tak wszystko przeżywać. Na szczęście, dalsza część naszej wyprawy dała mi trochę zapomnienia o okrucieństwie podczas II wojny światowej. 

W drodze do Imbramowic, w których znajdował się kolejny punkt naszej wycieczki, mijaliśmy Ojcowski Park Narodowy. Niestety, odcinek tej drogi przespałam, zmęczona wszystkim, co mi się tego dnia przydarzyło, lecz z opowiadań moich towarzyszy dowiedziałam się, że patrząc w okno mogliśmy w pełni podziwiać piękno naszej Polski. Cudowne skały, pagórki, pola. Wspaniały zastrzyk natury. Szkoda tylko, że nie mogliśmy się przejść przez Ojcowski Park Narodowy. Ale cóż, grafik nas bardzo gonił. 

Do Imbramowic dotarliśmy między 12.00 a 13.00. Naszym celem było odwiedzenie klasztoru Sióstr Norbertanek, czyli Regionalnego Sanktuarium Męki Pańskiej. Weszliśmy do środka, jak zawsze bardzo zaciekawieni tym, co ujrzymy. Zresztą, kiedy tylko podjechaliśmy widziałam, że to piękne miejsce. Na odludziu, z cudownym ogrodem, drzewami, świeżym powietrzem. Miejsce prawdziwego wyciszenia, gdzie można skupić się na modlitwie. Śmiało wkroczyliśmy do kościółka, gdzie był osobisty ołtarzyk dla Sióstr Norbertanek. Wnętrze naprawdę mnie oszołomiło. Styl późno barokowy, delikatne złoto, cudowne posągi, obrazy. Wszędzie kwiaty, kolorowe, piękne, zachęcające. Widać, że klasztor był urządzony kobiecą ręką, ponieważ dawno nie widziałam tak pięknego i urokliwego kościoła. Usiedliśmy w ławeczkach, zaczął się wykład. Przemawiała do nas siostra Norbertanka, niestety, nie mogliśmy jej zobaczyć. Stała w miejscu, gdzie znajdują się organy, poza zasięgiem naszego wzroku. Lecz jej delikatny głos rozbrzmiewał w całym pomieszczeniu, co rzeczywiście sprawiało, że dreszcze przechodziły po plecach.

Zaopatrzeni w pamiątki, książeczki, kroniki oraz różnorodne ulotki, wyjechaliśmy z Imbramowic okropnie zadowoleni. Piękno tego miejsca bardzo nas oczarowało, a mnie kompletnie zachwyciło. Lecz niestety, oddaliliśmy się od tego cichego zakątka, ruszając do kolejnego celu wycieczki. 

Około 14.00 odwiedziliśmy Bazylikę Grobu Bożego w Miechowie. W parafii przywitało nas dwoje uśmiechniętych przewodników. Na początku spacerowaliśmy po placu. Zieleń tam przedstawiała się naprawdę cudownie. Co chwila zakonnice mijały nas, wesoło ze sobą rozmawiając.  Aż miło było popatrzeć na to centrum życia kościelnego. Razem z przewodnikiem udaliśmy się do Grobu Bożego. Św. Jan Paweł II nazwał to miejsce Polską Jerozolimą, podczas pobytu w Miechowie. To naprawdę niesamowite uczucie, być w tym samym miejscu, gdzie modlił się nasz papież. Zwiedzaliśmy kilka pomieszczeń, z autentycznymi ścianami z czasów średniowiecza, niedawno odkrytymi malowidłami. Weszliśmy do kościoła, tam, gdzie znajdował się ołtarz. Oszołomiło mnie. Styl typowo barokowy, bogaty, dostojny. Widziałam, że każdemu świeciły się oczy. Wszędzie było złoto, praktycznie wszystko było z niego wykonane. Połączone z bielą, dawało niesamowity efekt. Wystrój nie należał do skromnych i onieśmielał swoim pięknem oraz potęgą. Grupa wyszła z kościoła zachwycona. Potem przejął nas drugi przewodnik, który opowiadał nam o oryginalnych szatach z wyjątkowych materiałów, którzy nosili tamtejsi duchowni w starych czasach. Odzienia przedstawiały się naprawdę atrakcyjnie i cudownie. Każdy miał w sobie coś takiego, że chciało się go dotknąć. Praktycznie każda osoba podziwiała tkaniny z zachwytem. Niezbyt mogłam skupić się na głosie przewodniczki, ponieważ szaty bardzo taktownie mnie rozpraszały. 

Wyjechaliśmy z Miechowa po godzinie. Spontanicznie postanowiliśmy wybrać się do Parafii Trójcy Świętej w Jędrzejowie. Akurat, kiedy dojechaliśmy na miejsce, mój organizm się zbuntował i lekko mi się przysnęło – byłam naprawdę przemęczona po całym dniu takich emocji oraz zwiedzania. Kiedy jednak wycieczkowicze wrócili, jak zawsze uśmiechnięci i zdyscyplinowani, opowiedzieli mi trochę o tym kościele. Jak to kilku powiedziało – piękne miejsce, ale bardzo zaniedbane. Rzeczywiście, z zewnątrz budynek nie przedstawiał się tak atrakcyjnie, jak ten w Miechowie czy w Imbramowicach, ale jednak miał swój urok. Gdybym nie zasnęła na siedzeniu, na pewno poszłabym zwiedzać razem z resztą. 

Wreszcie do domu. Każdy zmęczony, ale szczęśliwy. Aktywnie spędzony dzień na pewno nikomu nie wyszedł na złe. Mimo, że praktycznie co chwila wpadałam w króciutkie drzemki, dalej dużo wspomnień kłębiło mi się w głowie. Dojechaliśmy do domu o 20.00. Byłam naprawdę rozczarowana, że to już koniec. Miałam szczerą ochotę jeszcze raz wsiąść do autobusu i znowu odwiedzić Oświęcim, Park Ojcowski, Imbramowice, Miechów oraz Jędrzejów. Cudowna wycieczka. 

Prawda jest taka, że jestem dzieckiem Internetu – wychowana na komputerze niemal. Teraz to tylko portale społecznościowe, znajomi, spotkania, zabawa, nauka – to główne elementy mojego życia. A taka pouczająca wyprawa do obozów koncentracyjnych oraz kościołów naprawdę pomogła oczyścić mi umysł z tych moich wszystkich codziennych, monotonnych spraw i obowiązków. Niemal oderwałam się od rzeczywistości i nauczyłam się kilku rzeczy, które na pewno mi się przydadzą. Trzeba doceniać to, co się ma. Ludzie głodowali, umierali, dusili się, a my potrafimy narzekać o największą głupotę, pełni zazdrości i nienawiści. Oświęcim uświadomił mi, że moje życie jest piękne. I jako dzieciak, który ma stanowczo za duże ego, wreszcie potrafię powiedzieć, że jestem w pełni szczęśliwa z tym, co posiadam.

GALERIA